Był tak zmęczony, że nie mógł zasnąć. W głowie brakowało nawet miejsca na głupie pomysły. Zlepiał w myślach słowa, które od biedy można by nazwać modlitwą (choć byłoby to mocno naciągane).
Większość z nich nie wzbijała się za wysoko. Rozsypywały się po podłodze, każde w swoją stronę. Zaledwie kilka z nich rzeczywiście wystrzeliło wyżej, ale zdołało tylko przebić się przez sufit i trafić do sąsiadki z IX piętra. By dotrzeć do nieba brakowało im jeszcze wiele pięter świetlnych. Kiedy już całkiem wystrzelał się z resztek słów, uśpił go strumień mroźnego powietrza wkradający się przez uchylone okno.
Jakie było jego zdziwienie nad ranem kiedy zobaczył, że żadne ze słów nie upadło na ziemię. Każde trafiło prosto do rąk Adresata. I każde jest nie tylko wysłuchane, ale już kiełkujące.
Tylko że w nocy słabo było widać. I niebo wydawało się być dużo dalej.